skiller : to jo
relacja: Slayer, System Of A Down, Vader, Katowice "Spodek" 25.10.1998Od środka Spodek troszkę mnie rozczarował - wcale nie jest taki wielki
. Mimo to wydaje mi się, że z trybun musi być kiepsko widać, nawet z tych położonych bezpośrednio ponad płytą. Scena jak na mój gust trochę za szeroka - gdy muzycy stoją ostro bo bokach, z płyty nie sposób wszystkich objąć wzrokiem i to może być plus miejsc siedzących. Ogólnie jednak dość ciekawy obiekt. Do rzeczy (kiedyś trzeba
.
Vader - nie jestem ich znawcą, dlatego nie będę się rozwodził. Zagrali krótko - około 0.5 h i imho nie zabrzmieli zbyt dobrze - wokal był ledwo słyszalny, no a i reszta mało selektywna, poza tym, na co bardzo zwróciłem uwagę, straszliwie nieprzyjemne brzmienie werbla. Mimo to, kilka fragmentów ich setu podobało mi się (czyli jak zwykle).
Następnie System Of A Down - band zupełnie mi nie znany, z wyjątkiem wiedzy o tym, że ich płytę wyprodukował Rick Rubin (nie słyszałem z niej ani jednego numeru!). Zarówno audio jak i wizualnie skojarzyli mi się z Coal Chamber, których płyty również nie słyszałem (wspominam o tym, na wypadek gdyby te skojarzenia okazały się być bezpodstawnymi
. Muzyka dość specyficzna. Wokalista prezentował ciekawy styl - coś pomiędzy rapowaniem, a jakimś takim orientalnym zawodzeniem, od czasu do czasu wspomagał się małym megafonem oraz wykonywał bardzo zabawna choreografie górnymi kończynami. Instrumentalnie momentami przypominało mi to także trochę Korna, trochę Prymusa, trochę naszego Kobonga. Chociaż nie wydali mi się tak dobrzy jak wspominane bandy, oceniam to co usłyszałem zdecydowanie pozytywnie. Niestety publiczności zgromadzonej w Spodku SOAD w większości raczej nie przypadł do gustu. Tu i ówdzie dało się usłyszeć chamskie i bezsensowne, bo niezrozumiale dla adresata, bluzgi. Panowie z SOAD skwapliwie wykorzystali fakt bycia supportem, aby... wiele razy zachęcać ludzi do skandowania "Slayer, Slayer..."
. Jeśli chodzi o brzmienie - dość w porządku - dobrze słyszalny wokal i w miarę duża selektywność poszczególnych instrumentów, może trochę za słabo słyszalna gitara. Zagrali około 40 minut, podczas których miałem okazję wypróbować moje nowe earplugi. Zdecydowałem się na ten krok, gdyż początkowo dźwięk wydawał mi się nieznośnie głośny, jednak szybko zrezygnowałem z zatyczek - tłumiły za bardzo, poza tym chyba jednak zniekształcały nieco odbierany dźwięk, takie miąłem wrażenie. Poza tym moje uszy wkrótce przyzwyczaiły się do hałasu (sugeruję wypróbowanie zwykłej waty w małych ilościach, jest znacznie skuteczniejsza - głośność i jakość sa akceptowalne - red.).
No i wreszcie Slayer - trochę przydługo kazali na siebie czekać, no i zagrali trochę krótko - około 85 minut. Na początku podam setlist. Kolejność pierwszych 3 i ostatnich 2 jest zgodna z rzeczywistością, reszta w przypadkowej kolejności:
Bitter Peace
Death's Head
Evil Has No Boundaries
South Of Heaven
Raining Blood
Dittohead
Hell Awaits
Die By The Sword
Dead Skin Mask
In The Name Of God
Scrum
Stain Of Mind
War Ensemble
Seasons In The Abyss
Chemical Warfare
Captor Of Sin
Gemini (nie jestem pewien)
Mandatory Suicide
Angel Of Death
Przez jakieś pierwsze 3 numery słychać było, jak akustycy walczą z konsoletą - nie mogłem _bez przerw_ słyszeć głosu, no i ogólnie dźwięk był nieco nieselektywny. Dopiero gdzieś tak od "SOH" wszystko wróciło do normy, no i już do samego końca koncert był dość dobrze nagłośniony - przede wszystkim dobrze i wyraźnie słyszalny wokal, a to dla mnie zawsze podstawa! Niestety wydaje mi się, że "w zamian" ściszono perkusję. Jestem tego prawie w 100% pewien - intro do "Bitter Peace" zabrzmiało fenomenalnie, jeśli chodzi o bębny, natomiast w późniejszych numerach często machając głową gubiłem rytm. Tak więc musze przyznać, ze pierwszy raz w życiu to perkusja była dla mnie za cicho! Wydaje mi się, że najbardziej ucierpiał z tego powodu mój ulubiony numer z "Diabolusa" - oparty właśnie na rytmie - "Stain Of Mind". Z dwojga złego, mimo wszystko jednak bardziej akceptuje wariant z dobrze nagłośnionym wokalem. Brzmienie gitar - też dobre, klarowne. Ogólnie jakość nagłośnienia w granicach akceptacji. Przejdźmy do wykonania. To był mój pierwszy koncert slayersów, no i się nie zawiodłem, a wręcz przeciwnie!
IMHO zagrali naprawdę dobrze, czy wręcz bardzo dobrze, a chwilami porywająco. Największe wrażenie zrobiły na mnie "SOH" (kocham ten numer, no i aż mnie ciary po plecach łaziły
, "Scrum" (nie spodziewałem się, że ten utwór może tak fantastycznie wypaść na żywo) i "DSM".
Sporym zaskoczeniem dla mnie było to, iż masa ludzi znała teksty i wywrzaskiwała je wraz z Araya (ja znam tylko fragmenty, bo teksty tradycyjnie mnie nie specjalnie interesują, traktuje wokal jako instrument, poza tym jestem zbyt leniwy, aby wkuwać na pamięć i tak dobrze, że tytuły numerów pamiętam
. Wizualnie największe wrażenie zrobił na mnie oczywiście Kerry King - wielki tatuaż, łysa czacha, wielka broda i notoryczny headbanging - wyglądał jak wielki krasnolud - super! Kerry powalił mnie jednak przede wszystkim swoimi solami, Hanneman pod tym względem wypadł jakby blado. Na uwagę zasługuje również bardzo sympatyczne zachowanie Toma - podziękowania dla publiczności po każdym numerze niemal w stylu angielskiego gentlemana (ten spokojny, ciepły ton
- abstrahując oczywiście od charakterystycznej konferansjerki
no i w ogóle sporo ciepłych słów pod adresem zgromadzonych.
Po koncercie Araya zademonstrował wielokrotnie swój promienny (diabelski (no te trzy cyferki na pleckach...)
uśmiech, rozrzucając rozentuzjazmowanej gawiedzi (zapewne tej bardziej małoletniej
kostki. Gadżety rozrzucali zresztą wszyscy, np. Paul rozrzucał pałeczki, zreszta to już chyba dość tradycyjny rytuał.
Zanim zagrał Slayer wydawało mi się, że impreza się słabo sprzedała (relatywnie drogie bilety), jednak okazało się, że po prostu spora cześć publiczności nie była zainteresowana supportami (imho 100 razy lepsze rozwiązanie niż darcie się "wypierdalaj!" etc.), no i na Slayerze zrobiło się dość ciasno - chyba prawie komplet na płycie plus trochę ludzi na trybunach (tak na oko w sumie ze 2-3 sektory). Myślę, że to całkiem nieźle jak na taki band.
Ogólnie impreza udana, imho warto było poświeci czas, pieniądze i energie, i telepać się z powrotem 7 godzin pociągiem z przesiadką, w końcu, po co komu potrzebny bezpośredni ekspres do takiej dziury zabitej dechami jak Warszawa.
Przeczytaj również relację autorstwa Szymona Majewskiego.
autor: Michał Paszko
tutaj od 98.10.28
No Polštinu moc nemusím takže to tady jen přidavám
PS : ještě přidávám 2 Fotky z Polska....
první tady už byla ale (tahle je větší)
druhá je z polského časopisu
Teraz Rock